Na trzecim studyjnym albumie słychać, że Lidellowi jeszcze nigdy
śpiewanie nie sprawiało takiej frajdy jak obecnie. Najnowszy materiał
zatytułowany po prostu "Jim", tym razem odarty jest z elektroniki.
Oparty na prostej, oszczędnej, organicznej muzyce (przy jej tworzeniu
pomagali Mocky i Gonzales), przede wszystkim koncentruje się na głosie
artysty (Little Richard, Otis Redding, Sly Stone, Prince, Marvin Gaye i
Stevie Wonder w jednym), który jest tutaj najistotniejszym elementem.
Gospel, soul, funk, r'n'b - Lidell żongluje czarnymi gatunkami z wielką
wprawa i lekkością, a przy tym, mimo oczywistych inspiracji, wciąż
zachowuje artystyczną tożsamość. Takie nagrania jak "Another Day", "Wait
For Me" czy choćby "Little Bit Of Feel Good" to murowane hity i to nie
tylko nadchodzącego sezonu letniego. Jeśli chcecie wprowadzić się w
szampański nastrój, koniecznie sięgnijcie po nowego Lidella. Lepiej być
nie może.