Płyta będąca brakującym ogniwem w ewolucji rodzimego songwritingu,
neo-folku i alternative-coutry. Graftmann to jednoosobowy projekt. Swoje
piosenki nagrywał już 5 lat temu, jednak jego pierwsze oblicze
odsłonięte zostało za pomocą utworu "Candidate For A Star" na składance
"Trójkowy Express" Pawła Kostrzewy. Niespełna rok później Graftmann
przemówił w pełni na 10-utworowym debiucie wydanym małym nakładem przez
CDR-owy label Every Color. Płyta była dostępna tylko w kilku sklepach
internetowych i na koncertach Graftmanna.
Wydawnictwo "Graftmann + 5 songs" to reedycja tego błyskotliwego debiutu
wzbogacona o 5 premierowych, wcześniej niepublikowanych utworów. Całość
łączy lekkość stylu, minimalistyczne, naturalne brzmienie gitary
wzbogacane kameralnym instrumentarium – to melancholijnym pianinem, to
dzwonkami.
Nie bez powodu prasa uznała Graftmanna za objawienie 2006 roku
polskiej alternatywy. Tygodnik "Przekrój" uznał, że to polski debiutant
roku, a "Machina" przyznała tytuł albumu miesiąca. Jesienny klimat
utworów wciąga słuchacza w swój świat – niezależnie od tego czy słuchamy
płyty na tarasie willi, w samochodzie czy na 9. piętrze bloku (gdzie
został zarejestrowany jeden z bonusowych utworów). Uderzająca jest
przede wszystkim bliskość. Słuchacz odnosi wrażenie, że Graftmann siedzi
z nim w kuchni i przy lampce wina śpiewa swoje utwory. Utwory dla
wrażliwców? nadwrażliwców? samotników?
Sam Graftmann mówi o nich: "To piosenki o kowbojach, niebieskich
szpitalach, telewizorze, truskawkowym tyranie i rekinach, które razem z
pingwinami nie czują się samotne. Utwory, które powstały z jakieś
przyczyny, które mogły być lepiej nagrane i czyściej zaśpiewane, gdyby
rządziła nami królowa, a samochody jeździły po lewej stronie i które
mogłyby podbijać listy przebojów, gdyby po wojnie zamiast Rosjan wpadli
do nas Amerykanie".