Dawno oczekiwany i szeroko reklamowany debiut formacji dowodzonej przez
byłego wokalistę Rage Against The Machine, Zacha De La Rochę i byłego
perkusistę Mars Volta, Jona Theodore'a.
To ostra jazda. Heavymetalowe riffy łączą się rapowym freestylingiem.
Zach De La Rocha nie pozostawia wątpliwości, że jest jednym z
najbardziej radykalnych poetów w dziejach rocka i jakby tego było mało -
powołuje się na rewolucyjnych bardów formatu Jimmy'ego Santiago Baki,
Amiri'ego Baraki, Sonii Sanchez czy Junota Diaza. Efektem jest groźna
dla sytych mieszczuchów fuzja punk rocka, metalu i rapu. De La Rocha i
Theodore nie pozostawiają wątpliwości, że – jesli przyjdzie co do czego
– jeńców brać nie będą.
Jeśli jednak, po odrzuceniu skrajnie lewicowej retoryki, skoncentruje
się na samej muzyce, to nie ma wątpliwości, że – tak jak w przypadku
Rage Against The Machine – to świetny kawał rockowej roboty. W końcu, to
tylko rock and roll i Zach doskonale wie, że wszyscy lubią być szokowani
i ogłuszani. Im straszniej w tym politycznym tyglu, tym lepiej.
Zwłaszcza jeśli – tak jak w tym przypadku – słuchacze za swoje
kapitalistyczne pieniądze otrzymują produkt naprawdę wysokiej klasy.