Pierwszy solowy album wokalistki ze wschodniego Los Angeles to
fascynująca podróż przez jej długie życie, a jednocześnie przez bogatą
muzyczną kulturę latynoską na przestrzeni ostatnich 40 lat. A że "Friend
For Life" firmuje sam wielki Ry Cooder, komentarze są zbyteczne.
Cooder "odkrył" Ersi Arvizu przypadkiem, przekopując się przez różne
wydawane w USA stare płyty z latynoskim rockiem i popem, kiedy
przygotowywał koncepcyjny album "Chavez Ravine". Wśród tych starych płyt
znalazł się singel z utworem "Gee Baby Gee", który był wielkim przebojem
w latach 60., a który podpisany był przez żeńską grupę wokalną The
Sisters. Tytułowymi siostrami były trzy panny Arvizu, wśród których prym
wiodła Ersi. Młoda wokalistka w latach 70. występowała z grupą El
Chicano, która w Stanach cieszyła się nie mniejszą popularnością niż
główny eksportowy przedstawiciel latynoskiego rocka - Santana. Później
jednak Ersi poświęciła się swej rodzinnej niejako pasji - boksowi i z
czasem przeniosła się do Arizony, gdzie pracowała jako instruktorka i
trenerka. Cooder odszukał wokalistkę, kiedy akurat przygotowywała się do
koncertu reaktywowanych El Chicano. Ta chętnie zgodziła się wziąć udział
w nagraniu "Chavez Ravine", a Cooder odwdzięczył się jej nie tylko
produkując jej pierwszy solowy album, ale także kompletując towarzyszący
jej wyśmienity zespół, w którym obok niego samego znaleźli się m.in.
renomowany perkusista Jim Keltner, gitarzysta El Chicano Mickey Lespron,
basista Rene Camacho, grający na conga Johnny Sandoval, doskonała sekcja
dęta oraz grupa wokalistów, wśród których nie zabrakło obu sióstr Ersi.
Efektem jest niezwykły, ponadczasowy album, łączący różne
latynoamerykańskie nurty i rytmy z jazzem, rockiem, soulem i funky.
Jeśli przejrzy się recenzje "Friend For Life", werdykt krytyków jest
jednomyślny: rewelacja roku.