Przesłuchanie nowego albumu 61-letniej Bettye LaVette, "Scene Of The
Crime" nie pozostawia cienia wątpliwości, iż - obok Irmy Thomas czy
Mavis Staples - należy ona do wąskiego i coraz bardziej przerzedzającego
się grona kontynuatorek wielkiej tradycji wokalistyki bluesowej i
rhythmandbluesowej. Artyści tej klasy nie bez przesady nazywani są
skarbami kultury narodowej, ale i światowej. Gdy ich się słucha, we
właściwych proporcjach zaczyna się dostrzegać rzeczywisty wkład do
muzyki postaci takich, jak choćby Bob Dylan czy Janis Joplin.
Po triumfalnym comebacku w 2005 roku albumem "I've Got My Own Hell To
Raise" LaVette, tym razem do legendarnego studia Muscle Shoals w
Alabamie, gdzie mogła liczyć na wypróbowanych muzyków sesyjnych, jak
Spooner Oldham (fortepian Wurlitzera), wprowadziła stosunkowo młodych,
lecz cenionych na południu muzyków z grupy Drive-By Truckers, których
surowa gra okazała się idealną oprawą dla jej szorstkiego, ostrego
głosu. Wprawdzie LaVette przypisuje się do soulu, jednak "Scene Of The
Crime" to raczej blues z dusznego, opresyjnego południa, zmysłowy swamp
blues i klasyczny rhythm and blues. Jeśli ktoś gustuje w tych klimatach,
niełatwo mu będzie oderwać się od tego albumu.