Kierując się w swej karierze mottem "róbta co chceta", ośmioosobowa
formacja Architecture In Helsinki z Fitzroy spod Melbourne wymyka się od
początku swej działalności wszystkim tradycyjnym gatunkowym
klasyfikacjom na rock, pop czy elektronikę. Robi co chce, a na swym
trzecim albumie, "Places Like This", ostro piratuje na terytorium
kojarzonym ze Scissor Sisters, Girls From Brazil czy The Rapture.
Efektem jest bodaj najlepszy, a na pewno najinteligentniejszy album
art-dance'owy tego roku.
Jeśli ktoś spodziewał się kontynuacji
doskonale przyjętego przez publiczność i krytykę "In Case We Die"
(2005), wypełnionego urzekającymi poprockowymi minisymfoniami, długo
będzie przecierać oczy i uszy po wysłuchaniu "Places Like This". Albo i
nie - bo nieprzewidywalność od samego początku była wpisana w program
artystyczny dowodzonej pewną ręką przez Camerona Birda formacji, która w
fenomenalny sposób utylizuje w swojej muzyce wszystkie wyobrażalne
gatunki muzyki zwanej rozrywkową, a także dźwięki. Od gitar, basu czy
perkusji, lecz również starych analogowych syntezatorów i samplerów po
dęciaki w rodzaju klarnetu i tuby, czy inne dziwne instrumenty. AIH to
zresztą taka sama nieprzewidywalność stylistyczna i brzmieniowa, jak
choćby The Fiery Furnaces, Animal Collective, Broken Social Scene czy
I'm From Barcelona, i za to właśnie ich się lubi i ceni. Tym razem
zespół sięgnął po inspiracje na półkę, na której ktoś bez ładu i składu
upchnął nagrania utrzymane w stylistyce twardego nowojorskiego funku z
lat 70. (vide "Hold Music"), single i albumy wykonawców w rodzaju The
B-52's ("Red Turned White"), stare płyty z logo Motown ("Feather In A
Baseball Cup"), krążki z egzotyczną muzyką taneczną z Karaibów - od
calypso ("Like It Or Not") i ska ("Heart It Races") po współczesny
dancehall ("Debbie"). To wszystko jednak poddane zostało tak
porywającemu recyklingowi, że bez trudu można Birdowi i jego kompanii
wybaczyć tak grasowanie na cudzym terytorium, jak i spoufalanie się z
dyskoteką. Zwłaszcza, kiedy z dyskoteki robi sztukę.