Debiutancki album Ralstona Bowlesa jest dojrzałym i zadumanym portretem
wieku, młodości i miejsca, w którym "zderzają się sny i rzeczywistość".
Uderza tu też wielka przenikliwość i subtelność, której próżno szukać w
dziełach współczesnych twórców/wykonawców. Bowles trzyma się z dala od
podniosłych stwierdzeń i wielkich gestów, zajmując się przede wszystkim
spokojną złożonością naszych codziennych dni. Producent Marvin Etzioni
podkreślił ciepło i dyskretną dynamikę ukrytą w muzyce Bowlesa, wnosząc
w nią rozmach, napięcie, a nawet słodycz. To folk-rock w najlepszym
znaczeniu tego słowa.
Ojciec Ralstona grał na skrzypcach, gitarze i banjo w wiosce w
Appalachach zanim przeniósł się do Gary w stanie Indiana, by podjąć
pracę w tamtejszej hucie. Oglądając rozrzucone po domu instrumenty mały
Ralston szybko przekonał się, że służą one do grania. Po ukończeniu
szkoły zaczął grać w klubach i kawiarniach na Środkowym Zachodzie pisząc
piosenki o ludziach i miejscach, które odwiedzał. Choć jego twórczość
spotykała się z bardzo ciepłym przyjęciem, a on otwierał koncerty tak
znanych wykonawców jak Shawn Colvin, T-Bone Burnett i Arlo Guthrie,
dopiero po latach perswazji zdecydował się nagrać swój własny materiał
przy współpracy producenta Marvina Etzioni.