W 2005 roku debiutancki album grupy Clap Your Hands Say Yeah stał się
sensacją. Nie tylko dlatego, że był dobry, ale że w stu procentach
został stworzony, wyprodukowany, wypromowany i sprzedany osobiście przez
zespół – z mocnym wsparciem różnych niezależnych serwisów internetowych
i blogów. To była mała rewolucja. Oto bowiem powstał swoisty by-pass,
omijający skutecznie jakikolwiek udział dużej czy niezależnej firmy
płytowej. Minęło trochę czasu i oto mamy drugi album CYHSY, który
potwierdza, że mamy do czynienia z autentycznym rockowym talentem, a nie
sensacją jednego sezonu.
CYHSY – czterech muzyków z nowojorskiego Brooklynu oraz dojeżdżający z
Filadelfii wokalista Alec Ounsworth – niczym pierwsi purytańscy osadnicy
w Ameryce Północnej wyznają bardzo surowy i rygorystyczny etos pracy.
Żadnych rock’n’rollowych głupot czy ekscesów. Robić swoje i robić to
dobrze. To procentuje. Wyprodukowany w chałupniczych warunkach album
sprzedał się w imponującym nakładzie 300 tysięcy egzemplarzy!
"Some Loud Thunder" ma szansę ten wynik poprawić. Jest dojrzalszy
muzycznie i bardziej profesjonalnie nagrany. Powstał w domowym studiu
Dave’a Fridmanna – słynącego z produkcji takich zespołów, jak Mercury
Rev i Flaming Lips. Poprawione zostały wszelkie produkcyjne naiwności
debiutu: brzmienie stało się bardziej wielowarstwowe, podkreślona
została lepiej współpraca obu gitarzystów (Robbie Guertin i Lee
Sargent), wzbogaceniu uległa także warstwa wokalna, aż miejscami wręcz
przywołuje wspomnienia The Byrds czy niektórych psychodelicznych nagrań
The Beatles. No i nieuchronnie pojawia się tu nieco eksperymentowania...
Jak w przypadku debiutu, muzyka CYHSY brzmi jednocześnie znajomo, bo
wypływa z całej tradycji indie-rocka, a jednocześnie świeżo, bo nie
budzi skojarzeń z jakimiś konkretnymi wykonawcami. Charakterystyczny
głos Ounswortha przywołuje wprawdzie na myśl Davida Byrne’a czy Toma
Verlaina, ale "Some Loud Thunder" to nie kopia ich dokonań. To zestaw 11
bardzo ciekawych, oryginalnych, zróżnicowanych i przyciągających uwagę
słuchacza utworów. Obietnica, jaką był debiutancki album została tu w
pełni dotrzymana.