Pomysł jest dobry..., ale plan był inny. To miał być podwójny
album. Poważnie. Teraz mamy jednak 11 utworów i 40 minut. I bardzo
dobrze, bo nie ma tu miejsca na nudę czy niepotrzebne dodatki.
Jak to się zaczęło?
Początkowo wszystko szło szybko i klasycznie. Single w małych
labelach, fenomenalne koncerty, internet zaczął szumieć o nowym
fantastycznym zespole. I to nie z Nowego Jorku, lecz z Nottingham.
Kapitalny indie rock, ze skrzypcami i pomysłami, post-punk, folk i pop.
Występy z Idlewild i... Trail Of Dead. Matador nie wytrzymał i szybko
podpisał kontrakt z Seachange jako prawdopodobnie pierwszym angielskim
zespołem od początku istnienia wytwórni. W 2003 roku ukazała się EPka
"Glitterball", a w następnym roku kapitalny debiut "Lay Of The Land",
zbierający wszędzie entuzjastyczne recenzje. Ponownie świetnie przyjęta
trasa koncertowa, po której konieczna była dłuższa przerwa.
Nowy album zespół nagrał z pomocą producenta Tony'ego Doogana
(Mogwai, Belle & Sebastian, Teenage Fanclub etc.) oraz Neila Wellsa
(Savoy Grand, teraz już na stałe w Seachange), w opuszczonym wiejskim
domu w Szkocji. W studio "First Love" zostało wszystko wyszlifowane i
podane pierwszorzędnie jako wykwintne danie.
Kapitalny głos Dana Eastopsa, balansowanie między smutkiem i
wściekłością, śpiewające skrzypce Johanny Cormacks i ich
charakterystyczna dynamika głośno-cichego grania, folkowe nastroje i
post-punkowa energia. To wszystko znajdziecie na tej płycie. Spróbować
trzeba.
Tym razem europejskim wydawcą został znany niemiecki label Glitterhouse.