1. In My Little Thatched Hut | |
2. I'm In No Mood | |
3. Black-Hearted Boy | |
4. Bitter Tea | |
5. Teach Me Sweetheart | |
6. Waiting To Know You | |
7. The Vietnamese Telephone Ministry | |
8. Oh Sweet Woods | |
9. Borneo | |
10. Police Sweater Blood Vow | |
11. Nevers | |
12. Benton Harbor Blues | |
13. Whistle Rhapsody? | |
14. Benton Harbor Blues Again | |
To miały być dwa albumy wydane jednocześnie. "Rehearsing My Choir",
poświęcony wspomnieniom z chicagowskiej młodości starej, doświadczonej
babuni i "Bitter Tea", rejestrujący uczucia małej dziewczynki, która po
równo – ze strachem i ciekawością – wchodzi w dziewczęcość i kobiecość.
Coś jakby replika zderzenia na progu epoki romantycznej "Pieśni
doświadczenia" i "Pieśni niewinności" Williama Blake'a, teraz
przełożonych na język współczesnej muzyki rockowej, popowej, czy Bóg
jeden wie jakiej, która niby czołg miażdży wszelkie międzygatunkowe
granice i rozjeżdża na miazgę przyzwyczajenia słuchacza. Jednak nawet
znana z odwagi firma Rough Trade nie zdecydowała się na taki podwójny
nokaut.
"Rehearsing My Choir" mógł okazać się ze swym kapryśnym, "radiowym"
tokiem narracyjnym i brakiem chwytliwych melodii jednym z
najtrudniejszych i najbardziej ekscentrycznych albumów koncepcyjnych w
historii rocka. Ale też nikt, kto – tak jak rodzeństwo Matthew i Eleanor
Friedbergerów – z taką samobójczą nieomal odwagą nie podejmuje ryzyka
wytyczania nowych możliwości dla rocka, nie może dziś liczyć na dłużej
niż 15 minut pamięci. O ile ta płyta w przyszłości – co do tego nie ma
wątpliwości – będzie wspominana podobnie, jak "Freak Out" Mothers Of
Invention czy "Trout Mask Replica" Captaina Beefhearta, tak "Bitter Tea"
wydaje się być w jej kontekście kompromisem. Ale po fieryfurnace’owemu –
kompromisem wrednym, w którym popowe melodie i ich zmysłowo-naiwna
interpretacja wokalna (Eleanor) zderza się z instrumentacjami (Matthew),
w których sztuka spotyka się z tandetą, elementy opery buffo z hałasem
salonów pachinko i salonami gier komputerowych, pastisze popularnych
stylów z barokowym patosem, muzyka fusion z czymś między Lennonem a Pink
Floyd, prog rock i psychodelia z kabaretem i saloonami z rozklekotanymi
pianinami, nostalgiczne pozytywkowe motywy z tandetną elektroniką.
Inżynier Mamoń z "Rejsu"powiedział, że najbardziej lubi te piosenki,
które już słyszał. The Fiery Furnaces doprowadziliby go do skrajnej
rozpaczy.