Na "Scale" Matthew Herbert kontynuuje wątki ze swych poprzednich
albumów, ponownie sięgając po bigbandowy jazz, synkopowano-klikające
bity, musicalowy splendor i głos Dani Siciliano oraz ożywiając i
zmuszając do "grania" przedmioty z najbliższego otoczenia (tym razem
jest ich 723). Po raz pierwszy jednak swoją muzykę podaje w tak
rozkosznie lekki, popowy i przebojowy sposób, całość serwując z iście
filmowym, hollywoodzkim rozmachem i blaskiem. Pod warstwą disney’owskiej
słodyczy, która tylko pozornie umilać ma życiową konsumpcję, w
podskórnych, korodujących zgrzytach i trzaskach, czai się prawdziwy bunt
i krytyka wobec naftowego przemysłu oraz bezwzględnej walki o ropę. Z
jednego z najwybitniejszych współczesnych twórców muzycznych, Herbert
przeradza się w dźwiękowego myśliciela zmuszającego do zadumy nad
kondycją świata.